środa, 25 lutego 2015

Owocowo i kolorowo ….=)

Zastanawiam się co oprócz kwiatów najczęściej jest motywem zdobiącym wszelkiego rodzaju przedmioty użytkowe, tkaniny , odzież. Jeśli chodzi o mój dom to chyba najwięcej tu owocowych
historii=)

 Mam serwetki ręcznie hartowane na których są truskawki, owoce dzikiej róży i czereśnie.

W kredensie kuchennym  stoi pudełko w owocowe wzorki, w którym przechowuje domowe ciasteczka. Jest już dość wiekowe i ząb czasu zostawił na nim ślad ale darze go dużym sentymentem.
Obok pudelka stoi szklany kubeczek a w nim maleńkie papierowe jabłuszka pozostałość po jakiejś świątecznej dekoracji ale skoro takie urocze to kto by je wyrzucał=))



































Broszka podarowana przez moją mamę  Emilii też przypomina kiść owoców , ta broszka ma jakieś sześćdziesiąt lat.












 Filiżanki , butelki ręcznie zdobione , obrusy w winogrona na kuchennym stole... słowem sad .















Mam tacki w kształcie owoców z drewna orzechowego



i owoce z marcepana przywiezione z Lubeki, które żal było zjeść bo piękne=)








W Zielonej Górze też owocowe motywy są numerem jeden wszak to „winny gród'. Winne grona zdobią domy , ławki płoty i głowę Bachusa na rynku .


Skoro winogron jest dla zielonogórzan owocem numer jeden to czym innym miałam ozdobić bluzkę  dla mojej córki jak nie kiścią winogron.
Użyłam do tego szklanych koralików
znalezionych w pudelku na przybory krawieckie . Koraliki ułożyłam w kształt winnego grona i listka i przyszyłam do tkaniny a łodyżkę wyszyłam bawełnianą zieloną nitką. I tak to bluzka nabrała odświętnego no i lokalną patriotycznego charakteru. Co prawda córka więcej czasu spędza w Szczecinie gdzie studiuje ale o Zielonej Górze nigdy nie da się zapomnieć  to jedyne takie miasto w Polsce .

sobota, 21 lutego 2015

Stare przedmioty z naszego strychu...

Są przedmioty , które choć nie maja większej wartości materialnej to mają wielki ładunek emocjonalny. A gdzie najwięcej można znaleźć takich przedmiotów?



Oczywiście ,że na strychu domu rodzinnego. rodzinnego.

Wybrałam się właśnie na strych domu a raczej garażu moich rodziców. Do dziś stoją tam meble, które pamiętają czasy przedwojenne jak i te powojenne.

















Jest stary kredens i szafa na ubrania chowałam się w niej jako dziecko przed złym światem i marzyłam o dalekich podróżach. Miałam nawet plan na interes życia chciałam pojechać do Afryki i wymienić worek ziemniaków na worek pomarańczy . Pomarańcze były w czasach mego dzieciństwa rarytasem pojawiały się w sklepach tuż przed świętami .







Obok szafy stoi kredens a w nim zabawki i książki te moje i te mojej córki.

















Wśród zabawek godne uwagi są umywalka i piecyk. I jedno i drugie są małymi replikami przedmiotów sprzed lat.









O ile piece węglowe w kuchniach na wsi są do dziś częstym widokiem to zastanawiam się czy gdzieś można spotkać taką umywalkę a raczej stelaż na miednice i ręczniki. Mojej córce gdy była małą dziewczynką długo tłumaczyłam ,że to rodzaj łazienki  z dawnych lat=)
Co jeszcze znalazłam ? Maszynkę do mielenia mięsa firmy”Orsza”. Ta maszynka do mielenia mięsa i nie tylko zapewne ma jakieś pięćdziesiąt parę lat jest w naszym domu od zawsze. Poszperałam w internecie i dowiedziałam się,że Orsza to miasto na terenie Białorusi rozwinął się tam przemysł maszynowy , produkuje się tam maszyny między innymi dla przemysłu spożywczego.
O samej Orszy można przeczytać tu http://pl.wikipedia.org/wiki/Orsza

Może ten przedmiot przywędrował do naszego domu z kresów a może został zakupiony w sklepie z AGD (Artykuły Gospodarstwa Domowego) . Nie wiem ale wiem,że służył mojej mamie od lat do mielenia mięsa, na kotleciki i maku na makowiec a obie te potrawy uwielbialiśmy.





Jest i stary młynek do mielenia kawy , kawę dawniej piło się okazjonalnie . Podobno kawa mielona w takim młynku smakuje wybornie ale kto ma dziś czas na ręczne mielenie kawy. O młynku do mielenia kawy powstała nie jedna piosenka ,ja na naszym namalowałam kwiaty kiedy już przeszedł na zasłużoną emeryturę.






Mój ojciec przez wiele lat jeździł motocyklem marki Pannonia to marka węgierskich motocykli produkowanych w zakładach Csepel w Budapeszcie w latach 1954-75. Z motocykla w garażu została tylko mała skrzynka na narzędzia zamykana na kluczyk. Pewnie tata zostawił ją sobie z sentymentu by patrząc na nią powspominać młode lata i dalsze i bliższe podróże. Jeździli z mamą tym motocyklem po całej Polsce.
Moja mam i Pannonia motocykl moich rodziców=)



A jeszcze po dawnym motocyklu została pompka do pompowania kół .












Wśród narzędzi znalazłam strug do korowania drewna ten to dopiero jest wiekowy tata dostał go od dziadka . No cóż ja nie mam syna więc zapewne podaruje go … zobaczymy jeszcze komu=))




Stare butelki , wazony, zabawki książki, narzędzia meble wszystko to przypomina o przemijaniu , o dawnych minionych dniach , o ludziach których spotkaliśmy na naszej drodze.









Warto było wdrapać się po schodach na strych i zafundować sobie taką sentymentalną podroż w czasie.



środa, 11 lutego 2015

Koty rude i inne , lizaki i urodzinowy bukiet...

Dziś 11 luty data dla mnie ważna bo dziś są urodziny mojej córki. Urodziny ważna spraw szczególnie jeśli obchodzi je ktoś bliski . 
Wśród prezentów jakie przygotowaliśmy dla naszej córki znalazła się książka „Kot Bob i ja „ autor Bowen James opisał w niej swoje spotkanie z bezdomnym rudzielcem , jak zaprzyjaźnił się z kocurem i jaki to miało wpływ na jego życie. W internecie nie brak recenzji tej jakże pokrzepiającej serce powieści Bob ma nawet własny profil na FB. W książce wyczytałam jak wygląda opieka weterynaryjna nad bezdomnymi zwierzakami w Anglii i ile kosztuje chipowanie, leczenie czy sterylizacja. Dowiedziałam się ,że kocie rudzielce są bardzie aktywne niż inne koty i,że bywają nadpobudliwe.
Od razu przypomniały mi się dwa wyjątkowo wredne rude koty mojej siostry Murka i Felek. Lubię koty wychowałam się w domu gdzie koty były od zawsze ale takich wrednych nie spotkałam. Kocica znalazła się w domu mojej siostry chyba z przypadku lub ktoś sprawił Alinie taki nietypowy prezent nie pamiętam . Pamiętam za to ,że wredna była od samego początku . Kiedy byliśmy z wizytą u mojej siostry z maleńką wówczas córeczką, Murka wtedy jeszcze kociaczek właziła do pokoju gdzie spało dziecko i zabierała córce smoczek lub pluszaka. Pilnowaliśmy bardzo by kotka nie właziła do sypialni ale i tak spryciara potrafiła się tam dostać od czasu do czasu. Kot pomrukiwał siedząc w kącie niezadowolony,że nie jest najważniejszy. Z wiekiem nie uległo to zmianie a raczej nasiliło się kocica nie pozwalała wejść do łazienki bo tam miała swoje legowisko na pralce a raczej jedno z wielu rozlokowanych po całym mieszkaniu. Kocica kiedy rano otwierało się oczy siadywała na łóżku i wydawała nieprzyjazne dźwięki słowem nie lubiła gości swoich państwa . Nie tylko nas ale ogólnie nie znosiła każdego kto przekroczył próg jej królestwa.
Gdzieś po roku pojawił się drugi rudzielec syn Murki Felek.
Felek w swojej twierdzy=))
Felek był mieszańcem persa z dachowcem wielki gruby kocur z krótszą dolna szczęką co sprawiało,że miał głupawy wygląd pyszczka. Felek był regularnie bity przez Murkę więc zazwyczaj nie wychylał nosa spod łóżka chyba tylko wtedy kiedy postanawiał coś przekąsić lub zabrać jakiś drobiazg ze stołu. Podczas naszych wizyt podkradał gumki do włosów i inne drobiazgi mojej córce. Zanosił je pod łóżko i tam bronił zdobyczy uderzając każdego kto próbował mu ją zabrać łapami po rękach .
Koty były zapasione ale Felek był po prostu ogromny bo i miski z jedzeniem stały dosłownie wszędzie. Siostra za nic nie dawała sobie wytłumaczyć ,że kocur jest za gruby mówiła,że ma za krótkie łapki. Kociska cały dzień spędzały w mieszkaniu nie wychodziły na zewnątrz i pewnie to było przyczyną jak sądzę lekkiego ogłupienia w jakie popadły po latach. Oba koty już nie żyją ale zapadły mi w pamięć.


W naszym domu kotów było kilka wszystkie radosne i samodzielne chodziły a raczej wałęsały się po nocy , wracały czasami mocno umorusane ale były wolne. Kiedy byłam dzieckiem nikt nie słyszał o kupowaniu specjalnej karmy dla kotów , koty jadły to co i my czy to było zdrowe? Chyba tak bo kociska żyły długo i raczej nie chorowały. Kochałam swoje koty i powiem szczerze nie myślałam ,że koty mogą być tak nieznośne aż do czasu kiedy poznałam te dwa wrocławskie rudzielce.
Dopiero opowieść o kocie Bobie poprawiła moją opinie o rudych kotach=))
Choć nadal uważam ,że kot potrzebuje przestrzeni i wolności wszak koty chadzają własnymi drogami.
Moja córka marzyła o kocie nawet snuła takie plany na przyszłość ,że będzie mieszkać ze swoim kotem a ten będzie miłym i kochanym towarzyszem. Kiedy latem zeszłego roku na prośbę kuzyna Marcina opiekowała się jego dwoma kotami odrobinę skorygowała swoje plany na przyszłość. Kot Czuczek miał nie mały na to wpływ. Kocisko na dzień dobry pogryzło jej kabel od ładowarki a później mocno to odchorowało. A co to znaczy rozwolnienie u kota wie każdy kto choć raz miał kota z rozwolnieniem albo choćby samo rozwolnienie=)). Koty nie były grzeczne rozrabiały nie przypominały w niczym pluszaków. Czuczek i jego siostra Mała w końcu znalazły dom u dziewczyny Marcina i są szczęśliwe , czas spędzają podwórku , zapewne już wiedzą ,że jedzenie czasami biega na własnych łapkach i nazywa się na ten przykład mysz a nie Whiskas =)
Książki nie podarowałam córce by ją wyleczyć z miłości do kotów a raczej by ta opowieść o przyjaźni kota z człowiekiem poprawiała jej humor. Po sesji egzaminacyjnej i po wielu godzinach nauki o bakteriach, wirusach i takich tam przeczyta tą opowieść , która zasłużyła wypełni na miano bestselera .




Oprócz książki podarowałam Emilii jeszcze dwie rzeczy lokówkę do włosów dla urody i bukiet z lizaków dla pokrzepienia ciała.
















Polecam książkę i zapraszam do własnoręcznego wykonania nietypowego bukietu dla najbliższych w końcu okazji do obdarowywania się prezentami nie brak=) 










Wiem , wiem ,że koty i lizaki to dwie rożne sprawy choć i jedne i drugie są słodkie...












I sesyjka rudzielca z sąsiedztwa moich rodziców=))