Jak co roku o tej porze… no tak brzmi jak zapowiedź jakiegoś
cyklicznego wydarzenia?)). No, ale co by nie pisać to mniej więcej o tej porze każdego
roku każdy no prawie każdy zaczyna robić sobie swoisty rachunek strat i
zysków. Co mu się udało a co może nie do
końca wyszło tak jak sobie zaplanowałam.
Tym razem zacznę od grudnie, czyli od tego, co jeszcze tak
naprawdę nie do końca przeszło do historii.
W grudniu najważniejsze są oczywiście święta i choć
narzekamy, choć się zarzekamy to i tak, co roku dajemy się wplątać w to swoiste
„szaleństwo”. Pewnie niektórych to oburzy, ale ja najbardziej kocham moment, w którym
tuż przed wigilijną kolacją wyciągamy z „mikołajowego worka” podarki. Czasami są
zupełnie nietrafione a czasami tak jak w tym roku trafione w dziesiątkę J
Dostałam nowe słuchawki(w starych działała tylko jedna)
i piękny portfel, bo w tym, który miałam odrobinkę odpruła się jedna kieszeń i drobniaki wysypywały się za każdym razem, gdy wyciągałam go z torebki.
Dwa prezenty sprawiły, że wróciłam w wspomnieniach do lat dzieciństwa.
Pudełko rosyjskich „konfietek, „ czyli cukierków, które uwielbiałam, jako
dziecko może nie do końca ze względu na smak a na śliczne opakowanie. Te
cukierki można było kupić na targowisku u handlarzy, którzy z kolei nabywali je
od turystów z za wschodniej granicy.
A drugi podarek, który przeniósł mnie w lata dzieciństwa to
książka Wojciecha Manna „Artysta opowieść o moim ojcu”.
Co prawda część opowieści a raczej wspomnień autora dotyczy czasów, w których nie było mnie jeszcze na świecie lub tych, które słabo pamięta, ale świat dawniej chyba nie zmieniał się aż tak szybko jak teraz J Oczywiście to, co w rodzinie Pana Wojciecha było dość normalne dla mnie było czymś jak to się mówiło z „krainy marzeń”.
Zakupy za dolary w sklepach PEWEX czy z „paczek” przysyłanych
przez krewnych z drugiego obszaru płatniczego to była niesłychana rzadkość w
moim domu a chyba i moich koleżanek raczej preferowało się produkty krajowe;).
Co prawda furorę
robiły foliowe reklamówki z napisem Malboro, Wrangler itp. Pomyśleć, że dziś
uważa się te torby za zagrożenie dla środowiska J)
Ale o kupnie jeansów można było zapomnieć samo wspomnienie o nich było uważane za fanaberię.
Ale o kupnie jeansów można było zapomnieć samo wspomnienie o nich było uważane za fanaberię.
Zresztą moi rodzice uważali, że jeansy to są spodnie jak dla
pastucha i szkoda na nie pieniędzy skoro można kupić solidne polskie spodnie z materiału,
który nie będzie się wycierał na kolanach po kilku praniach.
O zabieraniu dzieci na obiad do dobrej restauracji (jak to o którym pisze Wojciech Mann w swojej książce) nie było mowy. Zresztą moi rodzice i rodzice moich znajomych z podwórka zawsze mawiali, że nie ma to jak zdrowe domowe jedzenie J)
O zabieraniu dzieci na obiad do dobrej restauracji (jak to o którym pisze Wojciech Mann w swojej książce) nie było mowy. Zresztą moi rodzice i rodzice moich znajomych z podwórka zawsze mawiali, że nie ma to jak zdrowe domowe jedzenie J)
Ale mimo różnic to jednak świat PRL, w którym przyszło mi
przeżyć dzieciństwo i kawałek młodości, jeśli nie był identyczny to bardzo
podobny do tego opisanego w książce W. Manna.
Książka urzekła mnie tym, że nie jest z gatunku gorzkich
rozliczeń z przeszłością ani też cukierkowych opowieści w stylu „dawniej było jakoś
lepiej” to po prostu wspomnienie o ojcu napisane przez dorosłego syna spokojnym,
piękny językiem z dużą dawką humoru. Książka jest bogato ilustrowana pracami
Kazimierza Manna plastyka, wizjonera, ojca i nietuzinkowego człowieka. Polecam!
Dziękuję za te prezenty moim bliskim a najbardziej za to, że
są takie jak sobie wymarzyłam J
A jak wyglądał mój rok 2018?
Zaczynając od końca, czyli od grudnia w obrazkach wygląda to
tak;)
GRUDZIEŃ
LISTOPAD
PAŹDZIERNIK
WRZESIEŃ
SIERPIEŃ
LIPIEC
CZERWIEC
MAJ
KWIECIEŃ
MARZEC
LUTY
STYCZEŃ
Wszystkim bez wyjątku życzę dobrego roku 2019 . !!!