Kilka lat temu napisałam krótki tekst o czasach mojego dzieciństwa na portalu społecznościowym i nawet został wydrukowany w papierowej wersji tygodnika MM Zielona Góra. Dziś przypomniałam sobie o nim i przeczytałam go jeszcze raz wydaje mi się że nie stracił na aktualności , postanowiłam zamieścić go tu na moim prywatnym blogu.
Moje dzieciństwo to zupełnie inna bajka niż dzieciństwo dzisiejszych dzieciaków , dziś komputer zastąpił podwórko a gry komputerowe wyparły dawne zabawy. Nie wiem czy zamieniła bym moje może biedne ale kolorowe pełne radości i przyjaźni dzieciństwo na to bogate w dobra materialne ale niestety czasami samotne spędzane przy komputerze. Ciesze się ,ze dzieciństwo mojej córki to jeszcze czasy w których dzieciaki biegały po placach zabaw choć komputery już czyhały z mnóstwem gier ale jeszcze nie do końca zawładnęły życiem dzieciarni=)))
Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek... Całymi dniami dzieciaki recytowały różne wyliczanki, bo bez wyliczanki nie sposób rozpocząć zabawy. Biegały po podwórku, z małymi przerwami na posiłki. Co jakiś czas, w południe któraś z mam wołała z okna: Zośka!, czy Andrzej! Chodź na obiad!
Czasami grożono konsekwencjami za niestawiennictwo na posiłek.
Dziewczyny grały w klasy, dla niewtajemniczonych przypomnę, iż gra ta polegała na przesuwaniu krążka z jednego pola na drugie, skacząc na jednej nodze.
Grywało się w różne gry zespołowe: a to w dwa ognie, a to w zbijaka, czy palanta.
Największy problem był z młodszym rodzeństwem, bo jak małe i w wózku, to z tym wózkiem trzeba było „ciągać się" wszędzie, a jak rodzeństwo na własnych nóżkach biegało, no to jeszcze gorzej.
Nie znałam nikogo kto nie łaziłby po drzewach i nie miał latem podrapanych łokci i kolan.
Zabawki. Oj, niewiele ich się miało... Lalki to były albo plastikowe golaski, albo takie szmacianki z plastykową buzią.
Nieliczne dziewczynki miały lalki, które zamykały oczy i wydawały z siebie dźwięk, coś pomiędzy miauczeniem kota a skrzypieniem nienaoliwionych drzwi. Takich lalek to na podwórko się nie wynosiło, one siedziały dumnie w gościnnym pokoju.
Były i mebelki dla lalek... Jak dziś się na nie popatrzy, to można sobie przypomnieć wystrój dawnych mieszkań.
Wszystkie dziewczyny kolekcjonowały „szmatki", z
których szyło się stroje dla naszych lalek.
bronią w ręku... Swego
czasu na podwórkach pełno było „Czterech pancernych" czy
„Zorro"... Chłopaki bawili się jeszcze w wyścig pokoju,
każdy miał kapselek ozdobiony pinezką lub nawet jakąś małą
chorągiewką. Rysowali trasę na piasku i pstryk - kolarze gnali do
mety.
Łaziło się też po różnych niebezpieczne dziurach.
I jeszcze rowery. Czasami to był rower ojca, duży, z ramą i trzeba było dobrze się na gimnastykować przy prowadzeniu takiego pojazdu.
Kolekcjonowało się pocztówki, widokówki, znaczki pocztowe, papierki po cukierkach, wycinki z gazet, słowem wszystko... Wieczorami kolekcjonerzy znosili swoje skarby i zaczynała się wymiana. Sztuką było nie dać się oszukać. Ludzie! Dostać kancera za dobry znaczek? Toż to i wstyd i strata niepowetowana!
Należało owe kolekcje dobrze chować przed mamą, bo w zapale porządkowania nie jedna cenna kolekcja została wyrzucona na śmietnik.
Nie było większego problemu z otyłością u dzieci, raczej cały skład podwórkowej dzieciarni był albo w normie, albo z lekką niedowagą, grubasek to był zawsze rodzynek i nie miał łatwego życia (co akurat trudno zaliczyć na plus ówczesnej dzieciarni). Podyktowane to było niekiedy niewielką zasobnością portfela rodziców, ale też i - jak byśmy to dziś nazwali - zdrowym trybem życia.
Dzieciaki były bardzo aktywne fizycznie i jednocześnie nie opychały się słodyczami.
Z festynem czy wycieczką szkolną kojarzy mi się smak kompotu z rabarbaru, gotowanych jajek, chleba z masłem i owocowych cukierków. To był chyba zestaw podstawowy, jak to się teraz mawia. I może to dziwne, do dziś lubię smak kompotu z rabarbaru i owocowych cukierków. Czekoladowe cukierki zapakowane w ozdobne pudełko nazywano „bombonierami", obdarowywano się nimi na imieniny, czy inne tego typu okazje (czasami zdarzało się, że przechodziły z rąk do rąk).
Oj, zapomniałabym o lodach i oranżadzie w proszku. Lody waniliowe w dwóch wafelkach - pycha! A oranżada wysypywana na może niezbyt czystą dłoń i zlizywana z niej.
A w niedzielę obowiązkowo rosół z domowym makaronem... Bez rosołu niedziela do powtórki.
Dzieciństwo to też bajki opowiadane przez babcie na dobranoc, albo czytane przez rodziców. Kto nie zna bajek o „Czerwonym Kapturku", czy „Królewnie Śnieżce"? W bajkach mojego dzieciństwa to dobro zawsze zwyciężało, czasami zastanawiam się, czy współczesne bajki są aby dla dzieci.
Dzieciństwo - pomimo wszystko - większość z nas wspomina z rozrzewnieniem, chyba że jakaś tragedia, czy patologia sprawia, że wolimy o nim nie pamiętać.
Życzę dzieciom, i tym małym, i tym dużym, w Dniu Dziecka:bajkowego dzieciństwa gdzie dobro zwycięża, pracowitość to cnota, a cwaniactwo, bezmyślność i zło ponoszą zasłużoną karę.
I jeszcze rowery. Czasami to był rower ojca, duży, z ramą i trzeba było dobrze się na gimnastykować przy prowadzeniu takiego pojazdu.
Kolekcjonowało się pocztówki, widokówki, znaczki pocztowe, papierki po cukierkach, wycinki z gazet, słowem wszystko... Wieczorami kolekcjonerzy znosili swoje skarby i zaczynała się wymiana. Sztuką było nie dać się oszukać. Ludzie! Dostać kancera za dobry znaczek? Toż to i wstyd i strata niepowetowana!
Należało owe kolekcje dobrze chować przed mamą, bo w zapale porządkowania nie jedna cenna kolekcja została wyrzucona na śmietnik.
Nie było większego problemu z otyłością u dzieci, raczej cały skład podwórkowej dzieciarni był albo w normie, albo z lekką niedowagą, grubasek to był zawsze rodzynek i nie miał łatwego życia (co akurat trudno zaliczyć na plus ówczesnej dzieciarni). Podyktowane to było niekiedy niewielką zasobnością portfela rodziców, ale też i - jak byśmy to dziś nazwali - zdrowym trybem życia.
Dzieciaki były bardzo aktywne fizycznie i jednocześnie nie opychały się słodyczami.
Z festynem czy wycieczką szkolną kojarzy mi się smak kompotu z rabarbaru, gotowanych jajek, chleba z masłem i owocowych cukierków. To był chyba zestaw podstawowy, jak to się teraz mawia. I może to dziwne, do dziś lubię smak kompotu z rabarbaru i owocowych cukierków. Czekoladowe cukierki zapakowane w ozdobne pudełko nazywano „bombonierami", obdarowywano się nimi na imieniny, czy inne tego typu okazje (czasami zdarzało się, że przechodziły z rąk do rąk).
Oj, zapomniałabym o lodach i oranżadzie w proszku. Lody waniliowe w dwóch wafelkach - pycha! A oranżada wysypywana na może niezbyt czystą dłoń i zlizywana z niej.
A w niedzielę obowiązkowo rosół z domowym makaronem... Bez rosołu niedziela do powtórki.
Dzieciństwo to też bajki opowiadane przez babcie na dobranoc, albo czytane przez rodziców. Kto nie zna bajek o „Czerwonym Kapturku", czy „Królewnie Śnieżce"? W bajkach mojego dzieciństwa to dobro zawsze zwyciężało, czasami zastanawiam się, czy współczesne bajki są aby dla dzieci.
Dzieciństwo - pomimo wszystko - większość z nas wspomina z rozrzewnieniem, chyba że jakaś tragedia, czy patologia sprawia, że wolimy o nim nie pamiętać.
Życzę dzieciom, i tym małym, i tym dużym, w Dniu Dziecka:bajkowego dzieciństwa gdzie dobro zwycięża, pracowitość to cnota, a cwaniactwo, bezmyślność i zło ponoszą zasłużoną karę.
Moja córka z radosnej dziewczynki wyrosła na radosną młodą kobietę . Dla mnie zawsze będzie moim dzieckiem i dlatego zawsze w Dniu Dziecka będę jej życzyć radości i szczęścia. .=)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz